Święta Bożego Narodzenia – krótkie wspomnienie i płacz tęsknoty…

 

 

***

 

 

Pewnie wielu z Was zapomniało już o tym, że jeszcze nie tak dawno były święta. Wyobrażam sobie, że większość z Was została wtłoczona w wielką maszynę biznesu i życia, która Was przewalcowała. Pewnie nawet niektórym wydaje się, że święta były kilka miesięcy temu… a to ledwo kilka tygodni.

Dlaczego do nich wracam? Dlaczego chce mi się wspominać coś, co medialnie nie jest już chwytliwe i zwyczajnie — wielu nudzi? A no dlatego, że to dla mnie najważniejszy czas w roku i jeśli dobrze go nie spędzę, nie przeżyję, to potem muszę  jeszcze raz wszystko przerobić. Dokładnie tak jak teraz.

Siła tradycji

Od wielu lat, chyba od 10 spędzam Wigilię z NAJBLIŻSZYMI osobami. Mówiąc o najbliższych myślę o takich, z którymi jestem na co dzień. Najpierw był to Piotr, potem Piotr i Kala, a od dwóch lat także Janina. Co roku organizowałam wyścig z czasem i samą sobą, żeby stworzyć te święta najpiękniejszymi. Nieskromnie powiem- udało się.
Z każdym rokiem atmosfera była coraz bardziej wyjątkowa, uczyliśmy się odpuszczać sobie grzechy, znosić nastroje i przebaczać słabości. Potrawy osiągały mistrzostwo, system organizacyjny był bez zarzutu- byłam/ jestem stworzona do organizowania świąt. Przez te lata wyhodowałam na własnej piersi smoka, którego nie mam czasami siły już karmić.

Trudne początki

Pierwsze dwa lata po ślubie, organizowanie świąt, to była mordęga popędzana katastrofą. Dogadać się w sprawie obowiązków, menu i sposobu ustawienia stołu- koszmar. Boże! Jak myśmy mogli dotrwać do teraz? Wszystko nas z Piotrem różniło. Ale nie wiem dlaczego, poczułam, że jeśli mamy mieć razem najpiękniejsze chwile, to będą one właśnie na koniec roku, w święta. Na początku były to ambicje młodej żony, później życie wszystko zweryfikowało i okazało się, że moje pragnienie to już nie „fanaberia”, ale konieczność.

Najważniejszy czas w roku

Zalatani przez cały rok, pomimo, że pracujemy w domu, wielokrotnie nie mieliśmy czasu na spokojną rozmowę. Zawsze brakowało nam wspólnych wieczorów, chwili lenistwa, czy wspólnego działania, poza pracą i domem, rzecz jasna. Za dużo było do roboty. Piotr, który pracował po 16-22 godziny, ja z dziećmi, które nie odstępowały nas na krok, setki obcych ludzi obok nas, którzy czasem dziesiątkami pojawiali się u nas w domu- święta to był jedyny czas, kiedy mogliśmy być zupełnie sami. Nikt z nas nie musiał nic robić, nikogo nie wołał telefon, poczta, urząd, nigdzie się nie spieszyliśmy, celebrowaliśmy każdą chwilę. Rozwieszenie lampek, zawieszenie dekoracji- wszystko to było zawsze wielkim wydarzeniem w naszym domu. Punktem kulminacyjnym była Wieczerza wigilijna, kiedy to zupełnie nie po chrześcijańsku, zamykaliśmy się przed całym światem. Wyłączaliśmy telefony, ignorowaliśmy setki życzeń w formie memów, rymowanek i idiotycznych tekstów (btw serio- czasem wystarczy zwykłe- wszystkiego dobrego…), bo nie chcieliśmy, żeby znowu ktoś kradł nasz czas. Zasiadaliśmy do wieczerzy i spędzaliśmy ją jak w zupełnie innym świecie. Powoli, spokojnie, radośnie. Razem. Po wieczerzy otwieraliśmy drzwi i nie zamykaliśmy ich aż do nowego roku. Zresztą stół przygotowany na Wigilię trwał gotowy na posterunku prawie do trzech króli . 🙂 Zmienialiśmy tylko talerze na czyste.

Ten czas zawsze dawał mi bardzo dużo wytchnienia, pomimo zmęczenia po przygotowaniach, zawsze czułam, że wszystko się układa właśnie podczas tych trzech dni świąt. Układało mi się w głowie, odpuszczało na duchu, odreagowywało ciało. Najbardziej cieszyło, że nikt na nas nie patrzy, że mogę się do nich przytulić i nikt mi ich nie odbiera, nie wyrywają się do świata, tylko są. Przy mnie. Jestem łasa na takie chwile i zawsze jest mi ich za mało. Dlatego możecie sobie wyobrazić, jaka była nieszczęśliwa dwa lata temu, kiedy zaproszono nas na wspólną, wielką, rodzinną wigilię. Wszystko przez Babcię, która postanowiła umrzeć do następnych świąt i ostatni raz mieć nas wszystkich przy sobie. Oczywiście pojechaliśmy. Nie mogłam leżeć pod choinką zdechła z przejedzenia, nie mogłam w spokoju zobaczyć min moich dzieci, kiedy otwierają prezenty, nie mogłam trzepnąć im przemowy miłości przy dzieleniu się opłatkiem, bo najzwyczajniej w świecie za dużo się działo -było nas ponad 30 osób. Nie było miejsca na intymność, a takie wydają mi się właśnie święta Bożego Narodzenia.

Wróciłam nieszczęśliwa i niespełniona. Minęły święta, a ja ich nie czułam, nie miałam. Tutaj dla wszystkich zatrwożonych- nie, nie brakuje mi mojej rodziny. Mieszkamy wszyscy tak blisko siebie, że nie mamy nawet czasu zatęsknić za sobą. Wigilię mamy przynajmniej raz w tygodniu po niedzielnej mszy, kiedy to wszyscy spotykamy się na kawie właśnie u rzeczonej Babci, która to jeszcze żyje i nic nie wskazuje, że ma się to zmienić w najbliższym czasie. 🙂

Jest nas tak dużo, że naprawdę czasami mamy ochotę być sami. Tacy już jesteśmy. Nic pan nie zrobisz…

Tak było w tym roku…

W tym roku, pomimo, że to ja byłam gospodynią przyjęcia (czyli tak jak lubię) również nie byliśmy sami. Tym razem trochę przypadkiem, trochę nie, gościliśmy teściów. I choć było bardzo miło, dziewczynki były zachwycone, atmosfera była wspaniała, a zupy wszystkie się udały, to ja w dalszym ciągu mam wrażenie, że powinnam mieć jeszcze jedną Wigilię. Tylko dla mnie i dla nich.

Czy to źle?

Kto z Was ma tak jak ja?

Nie potrafię zostawić tego za sobą. Brakuje mi tej ciszy, nas w niej. Czas tak szybko nam ucieka, tak bardzo mijamy się w ciągu roku. Znacie to uczucie?

Tak więc święta mi przeleciały, sorry, ale jak sraczka. Zanim się obejrzałam, zanim wyciągnęłam ramiona, zwołując ich wszystkich do siebie z zamiarem celebrowania świąt, powiedzieli mi, że już po wszystkim, że święta już się skończyły… W związku z tym znalazłam się w czarnej dupie. Muszę gdzieś się wrócić, gdzieś przyspieszyć, gdzieś zadzwonić. Ale gdzie?

…a tak będzie w następnym

A najśmieszniejsze z tego wszystkiego jest to, że teraz to już tak przecież będzie… teraz już zawsze ktoś będzie dołączał do nas na Wigilię. Ja tak czuje, że pewien rytuał się kończy, że czas zrobić miejsce, dostawić krzeseł, podzielić się czasem, sobą, nimi. I choć skowycze we mnie egoistyczna suka, ujada i nie chce dopuścić tej myśli do siebie, to zgodzę się na to. Nie mam wyjścia. Kocham ich wszystkich.

 

A teraz pytam zupełnie poważanie — czy jeśli zrobię sobie dzisiaj lub jutro, taką drugą Wigilię, tylko dla naszej czwórki, to to będzie bardzo szalone?

Napiszcie mi proszę, jak jest u Was w tej sprawie — wolicie być wtedy sami, czy w dużym, względnie bardzo dużym, gronie osób?

Ja zdecydowanie muszę zacząć się przestawiać na Wigilię z gośćmi i uczyć się czerpać z tego przyjemność.
W zasadzie jak ta sobie myślę, to to wszystko jest przez moją mamę- miała tak samo i robiła tak samo. To niech mnie teraz ratuje 🙂

 

Alicja

 

 

***

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *