***
Cześć!
Kolory we wnętrzu- ten tytuł od bardzo dawna chodził mi po głowie. Wydaje mi się, że już czas stworzyć dla Was tekst o kolorach, których użyłam przy aranżowaniu naszego mieszkania. Przyznam szczerze, że to najczęściej zadawane przez Was pytanie. Jaki numer, jaka farba? Z reguły odpowiadałam na te pytania w prywatnych wiadomościach, ale żeby ułatwić sprawę sobie i Wam, najlepiej będzie, jak o tym napiszę.
No to zaczynamy!
W swoim krótkim, acz ciekawym życiu, przeżyłam różnego rodzaju przygody. Na przykład z farbami.
Wydaje się oczywiste, że kiedy chcemy przemalować mieszkanie pierwsze, co robimy, to sięgamy do zworników z kolorami. W zasadzie jest to bardzo rozsądny krok. Ja też w ten sposób działałam i w sumie zaprowadziło mnie to w dobre miejsce, ale bez przeszkód niestety się nie obyło.
Szukając wymarzonego koloru do mieszkania zupełnie nie interesowało mnie czym będę malować. To znaczy, nawet przez myśl mi nie przeszło, czy farba, którą wybieram jest trwała, czy dobrze się ją myje, czy szybko się brudzi, czy po miesiącu w rogach między sufitem a ścianą będę miała siwe ściany…
Najważniejszy był kolor…
W ten sposób kilka razy popełniłam błąd wybierając farbę- kolory były w dechę, ale jakość farby pozostawiała wiele do życzenia. Po miesiącu się przebarwiały, bardzo szybko się kurzyły, kurz, był nie do starcia- wchodził głęboko w strukturę i po ptokach- miałam siwe ściany. Albo kredki po Kalince- to było dopiero przeżycie, ani umyć, ani przemalować, bo zostawały ślady po świeżej warstwie farby…
Dziś już zwracam uwagę na takie rzeczy, ale kiedyś wydawało mi się, że musi tak być i koniec… Otóż nie musi.
Nie martwcie się — tekst nie jest sponsorowany. Tikkurila pewnie nigdy się nie dowie, że polecam ich produkty, bo i skąd. No chyba, że tu trafią, wtedy po prostu będzie im miło 🙂
To, że uważam ich produkty za godne uwagi, to kwestia kilku lat posiadania ich na ścianie. Sprawdzania, jak zachowują się w kontaktach ze zwierzętami, dziećmi, farbami plakatowymi, mazakami, plasteliną i jedzeniem. O innych rzeczach nie wspomnę przez zwykłą przyzwoitość. :))
Zacznę od bazy. Nasze mieszkanie znajduje się jak wiecie w starej kamienicy. To są dość wymagające przestrzenie. Słabe tynki, wilgoć, wielkie powierzchnie… Nie chcieliśmy dwa razy wydawać kasy na coś, co mogłoby służyć latami więc zdecydowaliśmy się na takie bazy farby, które bez problemu utrzymają się na tych słabych tynkach i będę super hiper zmywalne. W związku z tym większość pomieszczeń mamy pomalowane farbą Optiva Semi Matt 20. Większość, czyli kuchnię, pokoje dzieci, przedpokój i salon. Hmmm… tak sobie myślę, że w zasadzie wszystkie pomieszczenia, bo i łazienkę również.
Pozbyłam się dzięki temu siwych przybrudzonych rogów i zmiany koloru farby po pewnym czasie. Na dodatek jak wiecie, w łazience nie mam kafelek, ściany cholernie się brudzą, bo nie wszyscy mają umiejętność nie chlapania podczas kąpieli czy mycia rąk (np. dzieci nie mają), a na dodatek niektórzy mają dziwne pomysły, dotyczące tego, co można w takiej łazience robić (np. dzieci mają). :))
Problem rozwiązuję zwykłą gąbką kuchenną, po prostu szoruję zabrudzone ściany (uwierzcie mi to nie są małe kropeczki, to są całe połacie ubabrane brudnymi rękami, zaciekami kapiącej wody i Bóg wie czym jeszcze…). Schodzi. Wszystko. Ściana jest jak nowa, a łazienka była malowana prawie 6 lat temu (sic!). Swoją drogą może już czas na zmiany… 🙂
Pokoje dzieci to zupełnie inny temat. Tutaj w działania spontaniczne i nieprzemyślana (jak rozbryzgi farby plakatowej, malowanie mazakami, ołówkami, kredkami i długopisami, ślady rąk i nóg) wchodzą jeszcze tematy działań przemyślanych, czyli „mamo, czy mogę sobie coś namalować na ścianie?, albo „dzisiaj napiszemy Ci bajkę na dobranoc”. Co do pierwszego- zawsze dało się zmyć. Nie ważne czym. Umyłam. Co do drugiego, już kilka razy zmywałyśmy pop art, wykonany w pokoju na ścianie przez Kalinkę po to, żeby móc zrobić miejsce na nowe dzieło sztuki. Zmywało się. (Farby plakatowe, bardzo, bardzo ciemne). A jeśli chodzi o napis nad łóżkiem Kalinki to raz już był zmywany (plakatówka) i pisany na nowo. Zadowolenie 100%.
A już zupełnym hitem jest ciemna granatowa ściana w sypialni. Ja nie wiem, co oni dali do tej farby, ale z racji posiadania pieca żeliwnego, używanego codziennie przez całą zimę, na ścianie gromadzą się tonu kurzu, które wystarczy tylko lekko przetrzeć wilgotną ścierką. Schodzi cudownie, nic się nie wżera w ścianę, jest czysto i świeżo. No hit. Mówię Wam. Jedyny problem jest taki, że nie chce mi się myć tej ściany, ale mam męża, który pomaga.
Każdy kto ma w domu kominki, piece kaflowe czy zwykłe kozy wie, jak bardzo się z nich brudzi. Dla Was wszystkich biedacy, Tikkurila jest najlepsza.
W zasadzie, żeby nie popadać w taki straszny entuzjazm, to by było na tyle. Ja wiem, że na świecie jest pewnie jeszcze milion innych równie dobrych lub nawet lepszych farb, ja trafiłam na te i sobie chwalę. Oczywiście o tysiącach kolorów możliwych do wybrania nawet nie ma co wspominać, bo o tym to wiecie.
***
A teraz w skrócie napiszę Wam jakich użyliśmy kolorów do naszego mieszkania:
salon, sypialnia – jasny błękit – G 436
sypialnia – granat – K 431
pokój Kalinki – V 319 i G 467
łazienka – K 500
Reszta pomieszczeń jak wiecie poszła na biało 🙂
Enjoy.