Jeszcze nie zabiło… To może już wzmacnia?

Nie ma co się oszukiwać- zima daje się już większości we znaki.

Brak słońca, spadek odporności, codzienne kłopoty, zmęczenie i stres powodują, że czasem mam ochotę zasnąć na sto długich lat albo przynajmniej wyjechać gdzieś bardzo, bardzo daleko.

Ani jedno, ani drugie niestety nie wchodzi w grę.

Jestem matką dzieciom, żoną, córką- wszystkim na raz, więc muszę grzecznie siedzieć i czekać na lepsze czasy.

A te muszą nadejść, bo to wprost niewiarygodne, że jednej rodzinie może się przytrafić tyle głupich i trudnych sytuacji, ile nam w ostatnim czasie.

Mówią, że co cię nie zabije to cię wzmocni (sic!).

No cóż…

Wraca moda na staromodne przepisy, dziwne sukienki ala podomki, to może i na stare powiedzenia też nadszedł czas.

Jeszcze nas nie zabiło, to może już wzmacnia?

O tym, co nam się przytrafia zupełnie nie ma co pisać, bo to dokładnie to samo co Pani, Pani i oo, tamtej Pani też.

Mądrzy ludzie mówią na to „życie”.

Nie ma co jednak ukrywać, że poziom wkurzenia na zaistniałe sytuacje wynosi dziesięć milionów i ciągle rośnie.

No i tu, o zgrozo, mam przemyślenia.

NIC, ale to nic, nie dzieje się bez przyczyny.

Wiem, albo przynajmniej zaczynam rozumieć, że przez to, co mnie spotyka, przez to ile razy nie mam na nic siły, przez to, że czasem wydaje mi się, że dalej tak się nie da, mam możliwość nauczyć się wielu rzeczy.

Przede wszystkim tego, że zawsze muszę dawać radę, że, a i owszem da się, no i zawsze może być gorzej.

Uczą mnie te nasze koszmarnie głupie choroby, że dobrze, że takie a nie inne, że dobrze, że to wszystko wśród takich ludzi a nie innych, a przede wszystkim, że w grupie, a nie w samotności.

Wierzę, że mój mąż przyjdzie kiedyś spać o 23.00 a nie jak zwykle o 4.00 nad ranem- romantycznie jak w piosence, wierzę, że będę miała więcej czasu dla dzieci i spędzimy go DOBRZE, wierzę, że w końcu zacznę podróżować i zwiedzać świat, i że wyjście do sklepu przestanie być dla mnie super egzotyczną przygodą.

Wierzę, że ta cała gonitwa po dobrobyt dla dzieci (nie mylić z konsumpcjonizmem) przyniesie nam kiedyś spokój i nas nie podzieli, że uda nam się to wszystko robić z głową i sercem 🙂

I że zawsze będziemy pamiętali, po co i dla kogo, te wszystkie starania.

W związku z powyższym- zmęczona szarzyzną, gonitwą za lepszym i brakiem pomidorów, szukam zielonego, coby uspokoił i ukoił.

No i posadziłam las na parapecie, w którym najchętniej przebywa kot.

Gdzie, w dzbanuszku z Ikea, jest źródło dla kota, z którego często korzysta udając, że jest w wiślańskich, zielonych lasach.

🙂

Na dodatek zrobiłam dla niego budę.

Najpiękniejszą budę dla kota, jaką kiedykolwiek widziałam.

Tak mi się spodobała, że zaczęłam jej również używać… jako gazetnika.

🙂

Miłego dnia

A.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *