***
Niestety przede mną jeszcze kilka dni chorowania.
Ze względu na zmasakrowane zatoki mam nie wystawiać nosa z domu, co generalnie wcale mi nie przeszkadza, bo zimno mi jak w igloo i gdybym mogła weszłabym do pieca.
Nie mogę brać żadnych lekarstw, więc okładam się gorącymi kompresami, robię inhalacje i cieszę się jak dziecko kiedy pomaga 🙂
Niestety z tego samego powodu nie udało mi się odwiedzić SUTERENY i zrobić dla Was kilka zdjęć,
Zamiast tego piekę jak szalona.
Za mną już bułki, jagodzianki, muffiny, chałka i kilka rodzajów chleba.
Nie żebyśmy byli w stanie to wszystko zjeść- broń Boże- to wszystko z nudów.
Z chleba jestem najbardziej zadowolona, bo od zeszłego roku obiecywałam sobie, że uruchomię domową piekarnię i ciągle nic tego nie było.
Nie powinnam się nawet przyznawać ile kostek drożdży kupiłam, a potem wyrzuciłam, bo zepsute.
I każdą wizytę w sklepie zaczynałam od myśli dzisiaj NIE KUPUJĘ drożdży i za każdym razem kupowałam i wyrzucałam.
🙂
Aż w końcu się udało- drożdże wykorzystałam na bułeczki i chałki, a na chleb zrobiłam swój własny, z serca wyhodowany zakwas i tak piekę nieprzerwanie od Nowego Roku.
Jestem z siebie bardzo dumna no i nie mogłam się nie pochwalić, choć to nieeleganckie.
Jedyne co mnie usprawiedliwia przed pokazywaniem Wam tego, co jemy ( bo choć to dzisiaj modne, mnie to jakoś denerwuje) to kolory.
Bo ta zieleń i te rzodkiewki, i niebieska ściana wydały mi się takie smaczne i letnie.
Chciałam się tym podzielić.
🙂
Jutro już poniedziałek więc życzę Wam udanego tygodnia!
Alicja
ps. Wasze historie o spiżarniach mnie zachwyciły i nie ukrywam trochę się zmartwiła, bo macie je piękne i takie wymarzone.
A niektóre nawet są jak z bajki.
I trochę pozazdrościłam 🙂