2018 Czas start!

***

Cieszą mnie początki… Początek roku, początek znajomości, początek nauki. Lubię kiedy coś się zaczyna. Dlatego bardzo cieszę się na ten rok.

Cieszę się z wielu powodów, ale najbardziej z powrotu tutaj oraz z noworocznych postanowień, które mega mnie inspirują i napędzają do działania. Czekałam na moment, kiedy będę mogła oddzielić grubą kreską to, co za mną i patrzeć w przyszłość.

Wiadomo, że rozpoczęcie nowego roku to najlepszy moment na takie myślenie.

A w zeszłym roku wydarzyło się wiele, jak na nasze możliwości.

Przede wszystkim posiadanie dwóch, a nie jednego dziecka, to rzeczywiście wyzwanie. Dla mnie kino 24h. Zaniedbywałam siebie dlatego, że nie mogłam oderwać oczu od Janki. Nagle ważniejsze stało się wspólne wygłupianie niż zrobienie zdjęć czy napisanie nowego artykułu.

Do tego oczywiście choroby, które w przypadku posiadania dzieci potrafią się pojawić z godziny na godzinę, co w konsekwencji skutkuje u niektórych rodziców rozstrojem nerwowym. U nas na szczęście choroby łagodne, acz przewlekłe, sięgające w czasie nawet do 8 miesięcy (sic!). Czyli constans- bezpieczny dla naszej psychiki.

Połowa roku przyniosła nieoczekiwany obrót akcji, ponieważ dzieci chorować przestały natomiast sąsiedzi trzykrotnie zalali nam mieszkanie.

I to był ten właśnie moment…

Przez trzy miesiące czekaliśmy na możliwość ruszenia z remontem. Po czym do pracy wkroczył sprzęt ciężki- dwa budowlane osuszacze i cztery ogromne wentylatory. Pracowały przez pięć tygodni, non-stop, dniem i nocą, w niedziele i święta, od świtu do zmierzchu. Nie jestem w stanie opisać Wam tego hałasu, w którym musieliśmy żyć. Salon był całkowicie wyłączony z użytku, kuchnia się rozsypywała, tynk leciał nam do talerzy, a przez osuszanie chleb wysychał na wiór w przeciągu 2 godzin. Po tym czasie nadawał się do wyrzucenia, bo w żadnej szafce nie był bezpieczny. Ja z kolei trafiłam do lekarza z prośbą o przepisanie środków nasennych, bo w tym hałasie nie dało się zmrużyć oka.  Poziom wilgoci spadł z 70% do chyba -10%. Skuteczność osuszania 100% dopiero po całkowitym usunięciu tynków- co widać na załączonym obrazku. Kuchnia wygląda tak:

Tak, wiem- wszyscy mówią, że jest super. Ale żeby tak było musieliśmy wywieźć tonę gruzu, zeszlifować, a następnie pomalować podłogę, no i posprzątać. Sprzątanie zajęło nam dwa tygodnie.

Idąc za ciosem pomalowaliśmy pokój Kalinki, przedpokój, no i położyliśmy tapetę w salonie.

Na tym nie koniec- z kaflarni wyszły właśnie kafle na nasz nowy piec, który stanie w salonie.

To oznacza, że jak tylko Pan Zdun wyleczy swoją złamaną nogę ruszamy do pracy.

Co oznacza z kolei, że będziemy brudzić mieszkanie zaprawą, kurzem i buciorami. Czyli, że znowu sprzątanie.

To dla tych, którzy myślą, że urządzanie wnętrz to sielanka i popijanie kawy nad wzornikiem z tkaninami 🙂

Między tym wszystkim odbyły się oczywiście święta…

W tym roku tradycyjnie stroiliśmy dom rękodziełem. W naszym wypadku to jak zwykle Pepaczua, Marzena Kubańda i Zielona Doniczka. Na zdjęciu głowa renifera by Pepaczua- nasz tegoroczny hit!

Cieszę się, że w końcu mamy to za sobą i możemy rozpocząć nowe projekty. Niezmiernie nas przyblokowały wszystkie te wydarzenia, ale jak to mówią- nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Alicja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *